AGNIESZKA SZYGENDA - ODNALEZIONY PO LATACH



" W ciągu jednego miesiąca zwolniono mnie z pracy, syn postanowił wynieść się do matki, a lekarz, zaniepokojony wynikami moich badań, zasugerował wizytę u onkologa. (...) Cóż, Pan Bóg może kopać mnie w tyłek, raz, drugi, trzeci, proszę bardzo, jednak ponieważ nie miałem jak mu oddać, postanowiłem trzymać nerwy na wodzy. Nic tak nie wkurwia jak stoicki spokój."
Na tylnej okładce, ktoś napisał, że jest to "opowieść o szukaniu swojego miejsca w życiu, na przekór przeciwnościom wrednego losu", a ja tu widzę bezimiennego (!) mężczyznę z kryzysem wieku średniego w tle. 

Jasne, nie powiem, podoba mi się forma, jest inna. Dostajemy do ręki krótki, bo mający zaledwie 180 stron pamiętnik. Inaczej nie umiem tego nazwać. I o ile poczucie humoru i lekkość z jaką, przez swoje rozmyślania, prowadzi nas bohater, bardzo mi się podoba, o tyle brak dialogów jest dla mnie trudny. 

A brak imienia? Łatwiej utożsamić się z panem Kazimierzem, Bartoszem, czy jakim tam jeszcze niż z postacią widmo. W sumie, więcej możemy się domyślić niż dostajemy na tacy. Szlachetne poszukiwania sióstr? Cudowne, ale nie wiemy jak nasz bohater ma zamiar poradzić sobie ze SWOIMI problemami. No chyba, że przyjmujemy zasadę chowania głowy w piasek, za sposób na życie. 

Choć było kilka momentów, w których rzeczywiście śmiałam się do łez, szczególnie biorąc pod uwagę, że nasz bohater zaczyna dywagować o tym, czy woli myśleć "sikać czy szczać", było to tak niedorzeczne, że aż komiczne.

Nie wiem, czy mogę z czystym sumieniem napisać, że polecam tą książkę, bo ona niczego nie wnosi... Cóż, pozostaje Wam zaryzykować.










Komentarze

Popularne posty