Jak nie krzyczeć na swoje dziecko. (A to w ogóle możliwe?!)
Wielozadaniowość pozwala nam wmawiać sobie, że jesteśmy tacy produktywni i dorośli i wspaniali, podczas gdy w rzeczywistości pędzimy na oślep w załamanie nerwowe.
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie próbował jednocześnie robić naleśników biegając między pralką i suszarką, potykając się o dzieci i psa. No dobra, może odrobinę dramatyzuję, ale mam wrażenie, że życie w ciągłym biegu to absolutna zmora naszych czasów. I tak pędzimy na łeb, na szyję przesuwając jedynie granicę własnej wytrzymałości, co jak wiadomo, nikomu na dobre jeszcze nie wyszło. Kiedy już nie jesteśmy w stanie zapanować nawet nad tym czy przedziałek na głowie mamy z lewej, czy z prawej strony zaczyna się on. Armagedon. A po nim wyrzuty sumienia, sypanie głowy popiołem. I korba się nakręca.
Powiem szczerze, nie sięgam po poradniki. Są dla mnie jedynie zabieraczem miejsca, bo przyznajcie sami, jak ktoś, kto was nie zna, może twierdzić, że wie co dla was i waszych bliskich jest najlepsze. Absurd. I nie powiem, który z moich chochlików kazał mi sięgnąć po akurat tę książkę, ale dzięki bogowie, że tak się stało. Co prawda wiem, że jest dedykowana rodzicom (chociaż ze względu na formę wypowiedzi bardziej do matek), myślę, że sposoby na radzenie sobie ze stresem, które proponuje autorka, są bardzo uniwersalne.
Właśnie! Rady i propozycje są tu kluczowe. Dla mnie czytanie tej książki było jak spotkanie z najlepszą przyjaciółką, która nie skrytykuje, że jesteście beznadziejni, tylko podniesie na duchu. Bo bycie rodzicem, to nie tylko odpowiedzialność na pełen etat, to przede wszystkim morze wątpliwości i frustracji. Dzieci potrafią dać w kość. Wszystkie. Nie dajcie sobie nikomu wmówić, że jest inaczej, dlatego jeżeli macie gorszy czas, sięgnijcie po tę książkę, a Carla Naumburg prawdę wam powie.
Są genetycznie, ewolucyjnie, fizjologicznie, rozwojowo, relacyjnie, psychologicznie i emocjonalnie zaprogramowane, żeby swoimi lepkimi paluszkami grać ci na nerwach przy każdej okazji.
Ten cytat jest o dzieciach, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości. Cóż, sama jestem, nie zawsze dumną, posiadaczką dwóch wątpliwej karności synów. I muszę przyznać, że książka trafiła w moje ręce w trudnym dla nas momencie. Ale już po dwóch dniach przestałam wmawiać sobie różne rzeczy i zaczęłam oddychać. Czytając w książce, że czasami trzeba wziąć wdech, a następnie wydech, śmiałam się, że to banał. A teraz oddycham i już nie jest mi do śmiechu, za to poziom mojej dzikiej satysfakcji, że wydarłam się tylko pięć razy, a nie siedem szybuje z każdą chwilą wyżej.
Ta książka jest kompasem, który ma pomóc znaleźć drogę do spokoju. Jest o akceptacji własnych zachowań, ale przy tym uczy jak wyłapywać moment w którym zaraz się wściekniecie i proponuje co możecie w tej sytuacji zrobić. Niczego nie narzuca, pokazuje możliwości. Krok po kroku od zrozumienia potrzeb do możliwego rozwiązania problemu. Czy jest pełna banałów, pewnie. Ale czasami potrzeba żeby ktoś obcy powiedział wam to co już wiecie.
Ogromnym plusem jest przystępny język, bez żadnego pseudo naukowego bełkotu. A jeżeli nie da się bez specjalistycznych terminów? Zawsze można zastąpić je czymś bardziej ludzkim, czymś co nie przytłoczy. Jedyne co mnie rozczarowało, to to, że książka ewidentne dedykowana jest do kobiet. Czyli co? Ojcowie nie mają problemów, czy mają nie zajmować się dziećmi? To nie do końca do mnie przemawia.
Wiem, że nie jest to książka dla każdego, tak jak całe morze innych poradników wpuściło niejednego w maliny. Jednak ja znalazłam w niej coś dla siebie i myślę, że nie będę jedyną.
Komentarze
Prześlij komentarz