Nie pozwól światłu zgasnąć. Tom 1.
Czuję się oszukana, tylko nie wiem czy bardziej przez wydawcę, czy autorkę, a nie będę łamać sobie głowy nad tym, kto za tym stoi. Pozostawiam to Waszej ocenie. Z moimi odczuciami możecie zapoznać się poniżej.
Zanim więc opowiem o książce w kontekście historii, chciałabym zwrócić uwagę na kilka technicznych bolączek. Pierwszym co rzuca się w oczy jest sam rozmiar fontu. Tekst wydany wielkością dla niedowidzących sprawia, że nie mogę doszukać się sensu dzielenia tej historii na dwa tomy. Bo owszem, dwa tygodnie po premierze pierwszego tomu, ma ukazać się drugi. Powoduje to we mnie dyskomfort, że ktoś próbuje zarobić na czytelniku dwa razy. Tym bardziej, że polski rynek wydawniczy nie jedną cegłę na świat sprowadził, więc ta nie byłaby pierwszą.
Kolejnym dylematem są dla mnie przypisy. Z technicznego punktu widzenia - dlaczego przypisy nie mieszczą się na jednej stronie? Jak to możliwe, że żeby wiedzieć czym redaktorka chce nas edukować (bo wszystkie adnotacje pochodzą właśnie od niej, o czym zostajemy poinformowani pod pierwszym z nich), nie tylko musimy spojrzeć na sąsiadującą stronę, ale czasami również przewrócić kartkę? Przecież to absurd! Kolejnym jest fakt, że na 300 stronach jest aż 30 przypisów. Czyli co? Czytelnik to idiota, któremu trzeba wszystko wyjaśniać, łącznie z tym, że Hala Barbican, oprócz tego, że jest największym w swojej kategorii, centrum sztuki ma w tym samym budynku bibliotekę, trzy restauracje oraz konserwatorium. To ja zadam pytanie: co miało to wnieść do tej historii? Nie wniosło nic poza niesmakiem. Chyba, że niezbędną wiedzą ma być fakt, że scone są "zazwyczaj słodzone lekko albo wcale", a ja po prostu jestem ignorantką.
Osoby, które czytają moje opinie, czy to na portalach książkowych, czy na Instagramie mają już pewną świadomość, co do mojej zwariowanej obsesji na punkcie błędów językowych, czy przecinków. Owszem, przyznaję się, też robię błędy, a ponieważ zrobienie samemu sobie korekty i redakcji jest zadaniem prawie niewykonalnym, mam świadomość, że w tym tekście też mogą pojawić się braki (jeżeli znajdziecie - piszcie, nie obrażę się, a poprawię). Jednak ja nie biorę pieniędzy za eliminowanie błędów, choć robię korekty dużych prac już od jakiegoś czasu i nikt nigdy nie narzekał. A ja teraz będę. Bo skoro, ktoś każe sobie płacić za swoją pracę i podpisuje się pod nią, to niech robi to dobrze. Książka po redakcji i podwójnej korekcie nie powinna, moim zdaniem, być skarbnicą wiedzy o błędach językowych. Ale żeby nie być gołosłowną. Na moim instagramowym stories pojawiają się od czasu do czasu chochliki językowe, które wyjaśniam. Ostatnim było użycie słowa "ciężko". Otóż sformułowanie "w mediach ciężko było doszukać się jakichkolwiek informacji", czy "życie jest dostatecznie ciężkie" jest formą nie do przyjęcia. Dlaczego? Ponieważ ciężki, to może być worek z cementem, a sytuacja może być co najwyżej trudna. Kończąc tę językową tyradę chciałabym jedynie dodać, że w żadnym słowniku nie znalazłam słowa "zakłopota", ale znalazłam "zakłopocze", więc może o to chodziło...
I skoro, przynajmniej częściowo, napisałam co mnie boli, a zajęło to tyle miejsca powyżej, nie będzie pewnie niczym odkrywczym, jeżeli napiszę, że w tym całym bałaganie fabuła dla mnie zginęła. Mogłabym przyjąć, że ten tom jest uwerturą do fabuły. I to moim zdaniem byłoby najbardziej uczciwe. Niestety. Choć bardzo cenię poprzednie historie autorki, tej najprawdopodobniej nie dokończę. Najprawdopodobniej, bo czasami z samej przekory chcę udowodnić sobie, że można. Nie zmienia to faktu, że choć zamysł jest, moim zdaniem, rewelacyjny, to zgrzyta mi bardzo w duszy zestawienie tajemniczego świata sztuki i muzyki z banalnymi wypowiedziami bohaterki. Nie rozumiem skąd potrzeba infantylizacji dziewczyny, która mogłaby być piękną, dojrzałą bohaterką, bo nie jedno już w swoim życiu przeszła. Jak inaczej nazwać fakt, że potrafi powiedzieć do mężczyzny, w którym jest zakochana, "Przyglądasz mi się jak Zgredek Harry'emu Potterowi". Nie mam nic do dodania.
Myślę, że każdy kto tu zajrzy, będzie oczekiwał oceny fabuły, języka, kreacji bohaterów i wszystkiego czym powinna być wypełniona recenzja. Zapewnienia, że warto lub nie. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć tyle, że pomysł mi się podoba, a wycinając niektóre banalne wypowiedzi, bohaterowie nie zniechęcają. Język jaki jest napisałam wyżej i wolałabym się nie powtarzać, bo nie chciałabym nadwyrężać cierpliwości czytelników. Natomiast całość jest... Bardzo miałka. Są dobre retrospekcje, które wywołują taki prawdziwy dreszcz niepokoju. Jest pięknie opisany progres któremu poddaje się główny bohater. Docenić należy lekkość z jaką autorka prowadzi fabułę. Ale mam poczucie, że w tej historii jest za mało wszystkiego. Nie ma takiego konkretnego kierunku, w którym czytelnik mógłby podążać za bohaterami.
Komentarze
Prześlij komentarz